Posted on 24 sierpnia, 2018
Przystanek Tleń – relacja z misji specjalnej
Zawsze bardzo cieszę się na wizyty w browarach rzemieślniczych. Zwłaszcza, gdy obejmują warzenie – to zwykle okazja do dobrej zabawy i unikatowych doświadczeń. Niedawne odwiedziny w Przystanku Tleń miały znaczenie szczególne i było to związane właśnie z misją stworzenia wyjątkowego piwa. Wraz z ekipą BeerOff Challenge postanowiliśmy uczcić nadchodzą rocznicę akcji. O tym, jaką rolę ogrywa w tym francuskie wino i jak wygląda gościnność Borów Tucholskich, przeczytacie w relacji!
Długo zastanawialiśmy się w gronie organizatorów BeerOff Challenge, jak godnie uczcić jubileusz akcji. Z pomocą przyszła ekipa Przystanku Tleń, towarzysząca przedsięwzięciu niemal od początku. Decyzja zapadła – wspólnie opracowaliśmy recepturę Old Ale Whiskey Coffee French Red Wine Barrel Aged, z którego sprzedaży część środków browar przekaże na Fundację FASola. Sam projekt to jedno, ale całość trzeba jeszcze wykonać. Zakasaliśmy rękawy i wzięliśmy się do roboty – od warzelni po beczki, we wszystkim mieliśmy swój udział.
Na terenie Przystanku Tleń stawiliśmy się w poniedziałkowy poranek, 13 sierpnia. Dzień wcześniej Marcin z Hoppy Bear przywiózł tam zdobyte we Francji beczki. O Pommardach polski kraft chyba jeszcze nie słyszał, mamy więc okazję odkryć nieznane jeszcze rejony smaku. Old Ale to w Polsce niestety rzadkość, a staruszek z dodatkiem rzemieślniczej kawy, macerowanej w whiskey, to prawdziwy unikat. O tym, jak prezentować się będzie efekt końcowy, przekonać się będzie można w listopadzie.
Warzenie przebiegało sprawnie, głównie dzięki opiece Romka, Michała i Mateusza z Przystanku Tleń, którzy obok znajomości arkanów piwowarstwa, potrafili zdyscyplinować nawet tak różnorodną ekipę jak nasza. Nawet najbardziej rozleniwiony beergeek uczy się fachu, obcując z pozostałym w kadzi młótem. Dla mnie uczestnictwo w procesie warzenia to zawsze wielka frajda. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzi dodatek tajemniczego składnika – którym w tym wypadku był cukier muscovado. Zakładanym przez nas ekstraktem było 16,5° Blg. i taki poziom udało się uzyskać.
Przerwy zacierno – filtracyjne stały się okazją do zerknięcia na pozostałe segmenty browaru. Fermentownia, leżakownia – każde z pomieszczeń robi wrażenie, nie tylko ze względu na zawartość tanków i beczek. Wiele zdradzać nie będę, ale dużo dobrego czeka na sympatyków Przystanku w niedalekiej przyszłości. W trakcie wizyty trwał także rozlew świeżutkiego, premierowego Vermont IPA. Piwo to zagości na blogu w osobnej recenzji.
Nie omieszkałem jednak skosztować rzeczonego Vermonta, który debiutował na jednym z browarowych kranów. Nie będzie przesadą, jeśli zaliczę go do TOP3 polskich New England IPA. Skłonny jestem nawet twierdzić, że nie ustępuje szanowanym, zagranicznym przykładom. Gładziutka faktura, potężna bomba owocowa, soczystość oraz leciutka, krótka goryczka, spełniają oczekiwania w pełni. Coś czuję, że w wielu rankingach rocznych może okazać się czarnym koniem, czy też łasicą z etykiety. Jak wspominałem, pochylę się nad tym frykasikiem jeszcze raz.
Konieczne było także sprawdzenie, co mogą wnieść te solidne, ciężkie, 225 litrowe beczki po Pommard Domaine Germain Pere & Fils. Zdobyte przez Marcina w sercu Burgundii (tylko tam wytwarzać można Pommardy), pochodzą z rocznika 2012. Według charakterystyki tego wytrawnego czerwonego wina, powstałego z winogron Pinot Noir, spodziewać mogliśmy się wyraźnych tanin, czerwonych owoców, czekolady. Marcin na szczęście przywiózł ze sobą butelkę rocznika 2016, więc bez wahania przystąpiliśmy do weryfikacji oczekiwań. Cierpką, ściągającą fakturę uzupełniła wyraźna, drewniana wanilia, a leśne owoce – jeżyny i porzeczki, budowały bogaty bukiet. Po takich wrażeniach wiele można sobie obiecywać. Gdy dołożymy do tego kawę od Audun Coffee, macerowaną w whiskey (które dostarczył niezawodny sklep Butelka), należy spodziewać się instant frykasa. No, ale na to jeszcze trochę musimy poczekać.
Niemal w ogóle za to nie czekałem na danie obiadowe – przyglądanie się ciężkiej pracy zaostrzyło mi apetyt tak bardzo, że sięgnąłem po posiłek z karty sezonowej Przystanku Tleń. Wybrałem gęsie żołądki gotowane w piwie (a jakże), podane z szarymi kluskami oraz sałatką z ogórków. Podroby przyrządzono bezbłędnie, a wpływ pilsa nadał im dodatkowej gładkości i delikatności. Wszystkie elementy zgrane były ze sobą wzorowo, a to tylko jedna z kilka potraw opartych na lokalnych tradycjach kulinarnych. Z sąsiednich talerzy patrzyły na mnie rumiane flendze i borowiacka zupa grzybowa. Nie dziwią mnie opowieści o ludziach, którzy wracają do pensjonatu właśnie przez potrzeby podniebienia.
Z resztą – grzech nie bywać regularnie w Borach Tucholskich. Okolica Przystanku Tleń jest wyjątkowo urocza i łączy w sobie dwa najważniejsze elementy ekosystemu regionu – las i wodę. Zieleń, błękit, świeże powietrze i poczucie wolności. W parze z dobrym piwem uzyskuje się scenariusz idealny. Aż żal, że pobyt nasz trwał tak krótko. Listopadowy powrót zapowiada się niezwykle ciekawie. W sumie nie widziałem jeszcze Borów późną jesienią.
Wiele obiecuję sobie po naszym Old Ale. Niezmiernie cieszę się, że projekt tak szybko i konkretnie został zrealizowany. Dziękuję wszystkim zaangażowanym. Pozostaje czekać na efekt końcowy. Wierzę, że okaże się spektakularny zarówno w szkle degustacyjnym, jak i w pomocy naszej akcji. Wypada też podsumować dotychczasowy przebieg BeerOff Challenge – zdecydowanie jest o czym pisać, więc szerzej podejmę ten temat już we wrześniu. Nowe wyzwania przed nami, ale widoki na przyszłość wydają się równie piękne, co krajobraz Borów Tucholskich…
Dziękujemy serdecznie przystankowi za gościnę.
Źródła zdjęć: własne, Browar Hoppy Bear