Updated on 13 stycznia, 2022
Rok zbudzonych festiwali
Najprościej podsumować 2021 rok jednym słowem: przejściowy. Między totalnym marazmem, bezsilnością, i strachem poprzednika, a nadzieją widzianą w latach przyszłych. Od późnej wiosny branża rzemiosła piwnego powoli zaczęła się wybudzać, co pokazywały choćby otwierane na nowo puby i multitapy. Szczególnie widać to było także we wskrzeszanych, powracających festiwalach – wyczekanych przez każdą ze stron kraftowego świata. To właśnie przez ich pryzmat chciałbym spojrzeć na zeszły rok jako zamknięty rozdział i zastanowić się, co będzie dalej.
Łatwo mi wybrać, za czym najbardziej tęskniłem w roku 2020 i oczywiście mowa tu właśnie o festiwalach piwa. Oczywiście, odwiedziny multitapów czy brorestów zajmują w zestawieniu mocne drugie miejsce, ale to masowej celebracji dobrego piwa brakowało mi najmocniej. Cały czas uważam, że nie ma nic bardziej definiującego kulturę kraftu, niż festiwale. Różnorodność wyboru, integracja, dobra zabawa, niezapomniane wspomnienia, ale i puszczanie hamulców czy urwane filmy – pełna reprezentacja blasków i cieni branży. Nic więc dziwnego, że na udział w imprezach skusiłem się aż czterokrotnie. Cztery miasta, cztery imprezy, różny ich charakter i różna moja w nich rola.
W roli skowronka piwnego sezonu wystąpiła Beergoszcz, w wersji lite i w dodatku plenerowej. Stanowiła jednak świetne orzeźwienie po lockdownowej suszy. Do stoisk z rzemiosłem stały kolejki, a i sami wystawcy postarali się o solidny lineup. Bydgoski festiwal był też okazją do dwóch spotkań „po latach”. Jednego, z moimi znajomymi z czasów studenckich, drugiego z kompanami Rzeki Piwa. Miło było poczuć się na nowo częścią społeczności kraftu, czy społeczności w ogóle. Nawet mizantropia ma swoje granice. O drugim festiwalowym przystanku, Poznańskich Targach Piwnych 2021, można napisać osobny esej. I właśnie to zrobiłem, co możecie przeczytać w tym miejscu. Jak zawsze – spektakularna zabawa. I zdrowe jajka. Oby żadna z tych rzeczy się nie zmieniała.
Nowością dla mnie był udział w Szczecińskim Oktoberfeście, który odbywał się jak sama nazwa wskazuje, w nadmorskim grodzie. Impreza plenerowa to zawsze loteria, tu pogoda nam dopisała. I dzięki temu miałem okazję nie raz, a dwukrotnie opowiadać szczecinianom i przyjezdnym o arkanach piwa. Zainteresowanie było spore, zwłaszcza gdy spojrzymy że to impreza skierowana dla wszystkich, nie tylko zapalonych beergeeków. I to właśnie potrzebne jest branży, by na nowo przedstawić dobre piwo wszystkim, którzy zdążyli o nim pozapominać lub stracili do niego dostęp. Z jednej strony przez podkręcenie imprezy wykładami i pokazami, jak moje czy niezrównanego (z ziemią) PSPD, z drugiej przez stoiska ze świetnym piwem. A takich nie brakowało – mi szczególnie zasmakowały dwie pozycje: koźlak z Browaru Stargard i White IPA na HBC472 z Browaru Za Miastem. Choć byłem tylko jeden dzień, to spędziłem go wspaniale. I zjadłem legendarną bułkę z frytkami, ale to temat na zupełnie inną opowieść.
Nie boje się tego powiedzieć, WFP 2021 był największym wydarzeniem od startu pandemii. Nie tylko dla mnie, choć szansa na przedstawienie leżakowanego przez lockdown piwnego standupu to nie lada gratka. To, ile się w Warszawie działo, tego najstarsi górale nie pamiętają. I zapewne połowa uczestników. Jak mogłoby być inaczej, skoro na kranach mieliśmy absolutnie fantastyczne produkcje. Black Dahlia od Golemów? Top jak Zibi, fantastyczna BIPA. Fest z Czarnej Owcy? Klasyka, o jakiej uwarzeniu mógłbym tylko pomarzyć. Noster Triple Sec BA z tegoż browaru? Feeria smaków i głębia, jak to w hehe Bałtyku. Ziemia Obiecana czy Monsters również dzieliły i rządziły – z taką liczbą piw, że ciężko zapamiętać ich nazwy. Dla niepijących też się sporo znalazło – uwielbiane przeze mnie bezalko z Trzech Kumpli jak zawsze na najwyższym poziomie.
Nie tylko świetne piwa, hybrydy czy cydry (pozdrawiam Pana Przemka) zachwycały na WFP. Kraftową kawa BA nie wzgardziłby i James Hoffmann. Nikt z kolei nie wzgardzał rozdawanym namiętnie suplementem przeciwkacowym Alcorytm – ponoć faktycznie działał. Z pewnością stanowił ciekawą osobliwość sensoryczną. Interesujące jak zawsze warsztaty były dla mnie okazją do poszerzenia horyzontów lub odświeżenia wiedzy. A moment, w którym wyszliśmy kraftową rodzina na murawę? Ciarki na plecach, nie tylko ze względu na dyskretny chłód Warszawy jesienią. Tak powinno się wracać i mam nadzieję, że tak wracać się będzie w przyszłości.
Myślę, że właśnie ten głód festiwali najbardziej pokazuje jak bardzo tęskniliśmy nie tylko za dostępnością do dobrych trunków, ale przede wszystkim za społeczna funkcją picia piwa. Trochę jak z jedzeniem shabu-shabu, to co najlepsze nie trafia jedynie do garnka. Chodzi o przeżycie i doświadczenie czegoś więcej, co pozwala nam umieścić się w przestrzeni. Przestrzeni, która przez tak długi czas była jedynie szkieletem wymarłych miast żyjących strachem. Nie tylko o dziś, jutro, lecz lękiem przed pustką, ciszą którą chyba każdy zaczynał słyszeć zamknięty w czterech ścianach własnego pokoju. To właśnie taką pustkę najbardziej zagłusza gwar festiwalowych rozmów i delikatne gulgotanie nalewanego piwa.
Oczywiście, socjologiczny fenomen festiwali to tylko wierzchołek góry lodowej. W tej mniejszej skali, lokalnej, tęsknota za Kraftem (jako ludźmi, jednak Kopyr miał rację) była widoczna jak na dłoni. Odwiedziliśmy w trakcie zeszłorocznych podróży kilka fantastycznych miejsc, lokali, browarów, pubów, gdzie podejmowano nas z otwartymi ramionami. Na wyróżnienie zasługuje zwłaszcza Wybrzeże. Nowy Browar Gdański? Top (pozdrawiam Tomku), o czym pisałem tutaj. Najprzyjemniej, najbardziej swojsko poczułem się jednak w Beczce Chmielu. Zdążyłem już zapomnieć, jak wygląda wieczorny wypad do pubu i wyjście jako ostatni klienci. Wielka piątka dla podejmującej nas Anki, nie mogę się doczekać powrotu do gdyńskiego pubu! Dobre piwo, ciekawe rozmowy, na luzie i bez stresu o napisanie kolejnej relacji czy artykułu. Bardzo brakowało mi tego od początku pandemii, a może nawet od początku prowadzenia bloga.
I gdybym miał poetycko podsumować 2021 rok, w więcej niż jednym słowie… Powiedziałbym że piwo to nie tylko napój, nie tylko historię, a także przeżycia tu i teraz. Momenty, które dopiero nasze opowieści i wspomnienia będą budować, lub przeciwnie – zostaną z nami tylko ulotnie, uciekając pod naporem wciąż trudnej i bolesnej codzienności. Rok 2021 pozwolił mi znowu przeżywać, tworzyć i po prostu żyć tym, czym zajmuje się już niemal dekadę. Nawet jeśli ten moment przeminie w kolejnych miesiącach, będzie piękną, wyjątkową historią. Mam nadzieję, że Ty również napisałeś/napisałaś swoją. Przy dobrym piwie, a może po prostu, przy dobrych ludziach.
Dziękuję organizatorom Warszawskiego Festiwalu Piwa i Szczecińskiego Oktoberfestu za użyczenie zdjęć do artykułu