Posted on 14 czerwca, 2019
WFDP – edycja numer dziesięć
Dziesięć lat temu nikt nie mógł nawet śnić, jak będzie wyglądała branża piwna w Polsce. Niewielu marzyło o rzemieślniczej rewolucji, czy nawet udanych próbach przyniesienia kraftu na nasze podwórko. Wtedy powstał Wrocławski Festiwal Dobrego Piwa. Początkowo mały i skromny, by po dekadzie stać się największą polską imprezą piwną. Wybrałem się na jubileuszową edycję WFDP, by kolejny raz doświadczyć święta rzemiosła – zarówno z jednej, jak i drugiej strony stoiska z nalewakami.
Skoro zwykle takie relacje zaczynam od pogody, nie mogę nie zrobić tego i tym razem. Wrocław podtrzymał swoją sławę słonecznego miasta, bo wszystkie trzy dni upłynęły pod znakiem piknikowych upałów. Z małą sobotnią przerwą na ulewę, ale zawsze mogło być gorzej. Niemniej, atmosfera do plenerowego festiwalu była wręcz idealna, co wpłynęło na sporą liczbę gości – zdaje się, że gdy dwa lata temu odwiedzałem WFDP, odwiedzających było dużo mniej. Na chętnie przybyłych czekało sporo browarów, w tym ten, na stoisku którego można było mnie spotkać – Rzeka Piwa.
Obsługa gości zajmowała rzecz jasna większą część mojego pobytu, ale nie przeszkodziło mi to w odwiedzaniu innych browarów i czerpaniu garściami z atrakcji przygotowanych dla piwnych blogerów. Świetnie w tym roku prezentowała się Strefa Mediów, gdzie spotykaliśmy się z kolegami i koleżankami po fachu, mogliśmy odpocząć i podładować baterie (nie tylko w telefonie). Wziąłem także udział w publicznym panelu piw bezalkoholowych. Na plus – jak zawsze wyśmienite Ole z Nepomucena, stout z Mad Drivera i oczywiście Miłosław. A skoro już przy piwach jesteśmy, wytypowałem kilka ciekawych pozycji, skosztowanych w trakcie WFDP.
Na pierwszy ogień oczywiście pozycje z Rzeki Piwa, a konkretnie Księżniczka Bobrawa, wiśniowe gose, które jest moim drugim już dzieckiem powstałym w bydgoskim browarze. Jestem z Bobrawy zadowolony, bo okazała się bardzo pijalna, z dość delikatną kwaśność i miło zaznaczonym sokiem NFC z wiśni. Zdania dotyczące wyczuwalności soli są jak zawsze podzielone, moim zdaniem słoność jest w punkt.
Pozytywny feedback zyskało także Mango IPA, Czochraj Bobra. Chłopakom udała się sztuka dość rzadka w naszej branży, mianowicie wytrawne piwo z mango. Wyraźnie wyczuwalny owoc nie wniósł tutaj nadmiernej, koktajlowej słodyczy, przez co produkcja bardzo dobrze gasi pragnienie, co w taki upał sprawdziło się szczególnie. Mi CB smakuje bardzo i wierzę że da początek jakiejś ciekawej serii.
Na WFDP nie zabrakło nowicjuszy – debiutantów, a mi udało się zawitać do trzech z nich. Po pierwsze Browar Stacja Małomice, istniejący kilka miesięcy, ale już posiadający w portfolio udane produkcje. Skosztowałem zarekomendowanego mi Indian Pacific, Australian IPA. I była to dobra decyzja, było odpowiednio nachmielone odmianami z drugiej strony globu. Przy okazji kolejnej imprezy na pewno zawitam na to stoisko ponownie.
U drugiego debiutanta, Browaru Dwie Krople, zapolowałem na poleconego Fruit Weizena. I znów był to strzał w dziesiątkę. Bananowo – goździkowa baza, uzupełniona o tropikalne owoce z dominującą nutą marakui, nie dość że orzeźwiająca, to jeszcze przyjemnie koktajlowa. Słodki drink z palemką w upalny dzień – pierwsze, pozytywne wrażenie odhaczone. Będę śledził dalej, zobaczymy co z tego wyjdzie.
Trzecim nowicjuszem, choć w tym wypadku to słowo to nie tylko nadużycie, ale i obelga, był Mermaid Brewing. Inicjatywy Michała Kopika spróbować można było na stoisku – strefie Beer Geek Madness. Napływające zewsząd pozytywne opinie dla Veritasa, absolutnie nie były przesadzone. Jest soczystość, jest krótka i miła goryczka, może kapkę za dużo zielonych nut. Dobra robota, oczekiwania były duże, ale zostały zaspokojone. Czekam na kolejne produkcje.
Znów z przyjemnością odwiedziłem stoisko Browaru Szpunt. Tym razem zasmakował mi Experimental BA, wild sour ale leżakowany w beczce po whisky. Waniliowe drewno łagodnie uzupełniło cierpki, taniniczny i skórzasty profil piwa. Kiwi również wyczuwalne i pasujące do całości. Pychota. Jestem święcie przekonany, że dzikie i kwaśne piwa, leżakowane w beczkach, staną się w ciągu roku mocnym trendem. Być może nawet wiodącym. Skoro dotychczasowe, pojedyncze przykłady takich produkcji były bardzo udane, pozostaje za to trzymać kciuki.
O segmencie bezalko wspominałem powyżej, ale poza konkursem sięgnąłem po nowość z Warsztatu Piwowarskiego. Piwo Summaczne wyróżnia się dodatkiem sumaku, który zapewne wkrótce będzie dominującym składnikiem wielu powstających produkcji, jak niegdyś yuzu. Mam dylemat, bo naprawdę ciężko mi do czegoś porównać nuty, wnoszone przez tę przyprawę. Korzenne? Cytrusowe? Kwaskowe? Wszystkiego po trochu. Koniec końców przyjemne.
Na jednym piwie z sumakiem nie mogłem poprzestać, więc skierowałem się na stoisko Brokreacji, gdzie z kranu lał się Sumac of All Fears. W tym wędzonym pilsie przyprawa jest łagodniejsza i ustępuje wyraźnej, ale nie przytłaczającej wędzące. Całość wypada bardzo dobrze. Dawno nie piłem smoked pilsa, dlatego taka okazja ucieszyła mnie szczególnie. Myślałem także, by sięgnąć po Potiona 6, ale ten czekał już na mnie w domu.
Niektórzy powiadają, że nic nie gasi pragnienia w upał tak dobrze, jak zimniutki grodzisz. Potwierdzam, bo przyswoiłem aż dwie butelki najprawilniejszej wersji z Grodziska. Tu nie ma dużej filozofii – jest za to duża piana. Czekam, aż ktoś uwarzy grodziskie w wersji bezalkoholowej. Jestem w stanie wykupić całą paletę.
To by było na tyle. Mógłbym sporo opowiadać, jak lubię te rozmiary WFDP, spotkania z ludźmi z branży, degustacje piwne czy jedzenie z foodtrucków. Liczby jednak mówią dużo więcej. Dziesięć lat udanego festiwalu ma prawo robić wrażenie i trzymam kciuki, żeby impreza dobiła do kolejnych okrągłych urodzin. Mam nadzieję, że wrócę za rok – kto wie, w jakiej roli. Tymczasem pora szykować się na kolejne imprezy. Ten sezon jest nadzwyczaj intensywny.