Updated on 17 września, 2018
VII Festiwal Beergoszcz – fotorelacja
Kiedy trzy lata temu Festiwal Piwa Beergoszcz rozpoczynał pierwszą edycję, pewnie nikt nie spodziewał się, że wyrośnie do aż tak ugruntowanej, silnej marki na mapie kraftowych imprez w Polsce. Dziś, po zakończeniu już siódmej odsłony, nie można mieć co do tego wątpliwości. 14 i 15 września 2018 roku miłośnicy rzemiosła znów wypełnili Halę Łuczniczka. Wśród nich byłem i ja – po raz pierwszy w nieco innej roli. Zobaczcie, jak tym razem bawiła się piwna Bydgoszcz!
Jesienna edycja festiwalu Beergoszcz zwykle określana jest jako ta kameralna, ale patrząc po lineupie raczej ciężko to stwierdzić. W Łuczniczce pojawiło się 17 browarów, w tym kilku debiutantów, łącznie ze stoiskiem cydrowym. Przed budynkiem jak zawsze królowała strefa gastronomiczna. Na scenie zagościli nie tylko blogerzy, ale i show stand up, odbyły się pokazy kulinarne, quiz czy panel dyskusyjny. Tradycyjnie pojawiły się strefy gier video i planszówek.
Mówi się, że najtrudniej być prorokiem blogerem we własnym kraju mieście. Trzeba to jednak poddać pod wątpliwość, bo tak przyjemnej atmosfery jak tutaj, nie miałem jeszcze podczas żadnego wykładu. Cieszę się, że wreszcie mogłem wystąpić przed publiką na Beergoszczy – tak sporego i aktywnego uczestnictwa nie da się znaleźć nigdzie indziej. Wierzę, że spotkamy się na kolejnych edycjach. Skoro gorzka prawda o goryczce została ujawniona, pora rozgryźć inne tajemnice piwa.
Drugi dzień imprezy upłynął mi typowo w roli konsumenckiej, ale liczne degustacje nie przeszkodziły mi w obserwowaniu uciech intelektualno – duchowych. Choć właściwie pierwsza z nich, czyli show kulinarny zachwycała również podniebienie. Przy okazji mam motywację, by znowu ruszyć z tematami beerpairingowymi na blogu, najwyższy czas. Spore zainteresowanie wzbudziły również sceniczne występy – panel Pawła z Piwnego Klubu i stand up Darka Gadowskiego. Osobiście najbardziej czekałem jak zwykle na quiz wiedzy o piwie, który z nieukrywaną przyjemnością wygrałem. Materiał do nowych recenzji zawsze się przyda.
Skoro już o recenzjach wspomniałem, muszę pochwalić jakość piw tej edycji. Nie znalazła się pozycja, o której mógłbym powiedzieć dużo negatywów i praktycznie każda produkcja okazała się albo spełnieniem oczekiwań, albo pozytywnym zaskoczeniem. Udało mi się skosztować większości tytułów, na które polowałem, ale nie wszystkich. Zacznijmy od oczywistości.
BRUTNY HARRY (Hopium), czyli piwo festiwalowe, utwierdza mnie w przekonaniu że, niczym z koźlakiem, jeszcze nie znalazłem „swojego” brut IPA. Brakuje mi to swoistej bomby owocowej, która dopełniłaby ten mocno odfermentowany profil. Za to dobrze gasi pragnienie.
BOLESŁAW BOBRY (Rzeka Piwa), najnowsza z premier bydgoskiej ekipy. Dawno nie trafiłem na odpowiednie polish ale, ale chłopakom udało się zaspokoić moje oczekiwania. Wyraźny aromat polskich chmielu, z ziołami i dużą dawką żółtych owoców. Do tego przyjemna, wyraźna goryczka. Jako piwo na otwarcie imprezy okazało się strzałem w dziesiątkę.
ROBIN BOOBR (Rzeka Piwa), również nowość jest dobrym i owocowym Vermontem. Jako naczelny orędownik drożdży Lallemand NEIPA mogę tylko klasnąć w dłonie, że kolejne piwa na nich okazują się udane. Jest gładko i tropikalnie owocowo. Można wypić duszkiem.
COCONUT STOUT (Warzelnia Piwa) jest sporym zaskoczeniem. Przede wszystkim dlatego, że bydgoską Warzelnię zazwyczaj omijam. A tu jest nieźle – wyczuwalny kokos uzupełnia stouta, uwarzonego zdecydowanie w kierunku dry. Przyjemnie się piło, wad nie stwierdziłem, mógłbym powtórzyć. Miłym gestem był dodatek orzeszków jako przekąski do zamówienia.
NEIPA Z GNIEZNA (Dobry Browar), nowość od debiutanta, którego próżno szukać w sklepach – jako brorest zajmuje się sprzedażą wokół komina. Ten trunek wyróżnia się dwiema rzeczami: 100% zasypem owsianym i dodatkiem rumianku i szałwii. Koniec końców dostajemy piwo bardzo gładkie, owocowe z wyraźnym wpływem ziół. Coś jak z Grodziskim Vermontem, ładnie, ładnie.
RWĄCA RZEKA (Łąkomin) bardzo przypadła mi do gustu. Słodka, z dużą dawką nut czekolady i suszonych owoców. Kojarzy się ze śliwkami w kuwerturze lub bombonierką wiśniową. Czuć ciało, ale całość nie zakleja. Alkohol wychodzi dopiero przy większym ogrzaniu. Bardzo smaczne piwo deserowe. Inna z testowanych pozycji, AMERYŁANIN, leży na drugim biegunie – leciusieńkie, rześkie, pełne owoców z Citry. I również pyszne.
KLĄTWA MASZTALERZA (Harpagan) okazała się bardzo dobrym wild ale. Odpowiednio skórzasto – sianowa, o wyraźnym funky charakterze. Nie jest jednak przesadzona, a kwaskowość jedynie gra na drugim planie, nadając rześkości. Wyczuwalne estry. Wysoce pijalne i nawet odrobinkę taniniczne. Super baza, której towarzyszyły zabrane na Beergoszcz wersje z owocami. RASPBERRY (z maliną) i BLACKBERRY (z jeżyną). Pierwsza kojarzy się z sokiem uzyskanym z miażdżonych owoców, cieknących przez palce na oślep skrwawione w chruśniaku… Znaczy się jest soczyście i słodko w zapachu, ale dziko – kwaśny smak z tym kontrastuje. Jeżyny skierowały się bardziej w akcenty czerwonych owoców i kwaśność. Szkoda, że wersja z wiśnią „wyszła” gdy podchodziłem do stoiska.
PRAMENEL BOURBON BA (Beer Bros & Harpagan) był piwem zamykającym moje degustacje na festiwalu i było to zamknięcie udane. Karmelowo – bakaliowe nuty łączą się tu z akcentami wanilii, drewna z beczki oraz sporej ilości skórek cytrusów. Te ostatni akcenty zaskakują najbardziej, dając kompozycję smaczną i złożoną. Choć alkohol pojawia się po ogrzaniu, nie przeszkadza w powolnej, relaksującej degustacji. Świetna robota, cieszę się że się skusiłem.
Jak wspominałem wcześniej, ogólny poziom piw bardzo mnie ucieszył, Dobrze, że coraz częściej browary zabierają na festiwale rzeczywiście najlepsze pozycje, a nie wszystko jak leci. Z innych, wartych wspomnienia trunków, była kawa, przygotowywana przez stoisko lokalnej kawiarni Café Kino – muszę w końcu tam kiedyś zajrzeć. Nie brakowało także chętnych na smakowitości w foodtruckach – a spektrum potraw obejmowało prawie wszystko – od frytek, przez pizze, hot dogi, po pączki. Dużo dobrego słyszałem również o kursie organizowanym przez nasz oddział PSPD, im też należą się pochwały.
Chciałoby się powiedzieć, szkoda że kolejna Beergoszcz za nami. Bawiłem się dobrze, spróbowałem smacznych piw i spotkałem mnóstwo przemiłych osób. Takie imprezy jak ta pokazują, że jednak w krafcie najważniejsze jest miłe spędzanie czasu, bez stresu i spięć. A jak przy okazji możemy odkrywać nowe horyzonty i rozwijać swoje pasje, to jeszcze lepiej. Pozostaje powiedzieć do zobaczenia i czekać na wiosenną edycję. Dzięki!
Artykuł powstał w ramach współpracy z Festiwalem Piwa Beergoszcz.