Świadek Koronny #0 – wprowadzenie

Ja wiem, że to brzmi jak sprytna wymówka, żebym mógł wylewać żalę na krafcik. Ale posłuchajcie tego: dostałem dziś maila na blogowy adres. Anonimowego oczywiście, z ledwo co założonego konta. Osoba pisząca w nim podaje się za insajdera z kraftowej branży – mało tego, twierdzi, że jest znaną osobą i tym bardziej chce pozostać incognito. Jegomość zaproponował mi układ…

Od teraz mam dostawać od Marudy, bo tak sam o sobie powiedział, felietony na tematy związane z branżą. „Pełne narzekań, z ujawnianiem pewnych wewnętrznych informacji, kontrowersyjne i bezpośrednie” – zapowiada mój rozmówca. „Z pewnością nie będziesz się zgadzał z większością tych treści” – dodaje. „Będziesz miał kontent na stronę i ruch na blogu”. Nie ukrywajmy, tym ostatnim przekonałby każdego piwnego blogera, więc się zgodziłem. Nie wiem, czy to dobry pomysł – rzeczywistość zweryfikuje.

Ale bądźmy przez chwile poważni – bo opcji tu jest kilka. Albo ktoś chce zaistnieć i nie wie jak, albo robi sobie ze mnie jaja, znając moją historię publikacji. Albo faktycznie boli go kondycja sceny i chce w jakiś sposób to zamanifestować. Tak czy owak, sytuacja wydaje się na tyle absurdalna, że nie mogłem się nie zgodzić. Zwłaszcza, że chętnie rozgryzłbym, kto poświęci swój czas na pisanie tekstów szkalujących branże rzemiosła piwnego. Czy to faktycznie ktoś znany? A może jakiś pionek? Albo zupełny żartowniś?

Zobaczymy, co z tego wyjdzie – jutro na bloga wleci pierwszy przysłany tekst pod tytułem Znaczek, który nie sprzedaje piwa. Od razu zaznaczam – treści zawarte w nowej serii, Świadek Koronny, nie są mojego autorstwa, nie podzielam zawartych tam poglądów i nie odpowiadam za twierdzenia autora. Całość tekstów będę publikował bez zmian – takie, jakie dostałem. O ile oczywiście na tym jednym się nie skończy…