Posted on 23 listopada, 2017
PTP 2017. Poznańskie Targi Piwne po raz trzeci
Poznańskie Targi Piwne 2017 kazały czekać na siebie dłużej niż rok. Co prawda tylko o jakieś dwa tygodnie, ale to wystarczyło, by mój apetyt na premiery wzrost jakoś trzykrotnie. Z tego powodu na PTP spędziłem (wreszcie) trzy festiwalowe dni. Próbowałem czego mogłem i brałem udział w czym się dało, z kolejną edycją Beer Blog Day na czele. Co najbardziej zachwyciło, a co rozczarowało? Odpowiedzi oczywiście poniżej. Chyba, że szukacie notek degustacyjnych… Te otrzymają osobny wpis.
Tradycyjna, trzydniowa formuła przybrała w tym roku nieco inne oblicze. Znany koncept piątek – niedziela zastąpiono układem czwartek – sobota. Metoda sprawdza się w przypadku Warszawy, więc decyzję organizatorów można jeszcze zrozumieć. Z drugiej strony to start prawie w połowie tygodnia… Niewątpliwą zaletą był fakt, że w niedzielę mogłem się wyspać. Tak czy owak, środkowy dzień PTP okazał się jak zawsze najbardziej obleganym.
Co nie znaczy, że taki czwartek nie obfitował w atrakcje i piwne premiery. Przeciwnie – nasze wspólne dziecko, czyli The Blogger 2017 z Brokreacji, został zaprezentowany na scenie głównej i polał się z beczek na stoisku. Pokręcony i wyrazisty, wzbudził bardzo skrajne opinie – od zachwytów po gorzką krytykę. Więcej słów poświęcę mu we wpisie degustacyjnym.
Pierwszego dnia odbyły się także Poznańskie Bitwy Piwne, w których czwórka piwowarów domowych rywalizowała w kategorii Tropical Stout. Dzięki równej liczbie głosów publiczności, laureatami zostali Maksymilian Polowczyk oraz Michał Chodan. Dopiero decyzją sędziów pierwsze miejsce przyznano drugiemu z uczestników. Wynik ten odzwierciedla też moje odczucia, gdyż zastanawiałem się właśnie pomiędzy produkcjami obu chłopaków, z delikatnym wskazaniem na piwo zwycięzcy.
Jak w poprzednich edycjach, tak i tym razem na PTP działa akcja Movember. W ramach szerzenia świadomości i walki z męskimi przypadkami raka, Cyrulik Śląski strzygł i modelował fryzury i zarosty gości, a całość pieniędzy szła na działanie Wąsopada. Skorzystałem i zmieniłem fryzurę. Nie wyglądam już jak przedostatni samuraj. W sobotę Movember organizował też badania USG pod kątem raka jąder. Na szczęście chętnych nie brakowało. Również skorzystałem, polecam. Akcji patronował Jameson, a za dobrowolny datek częstował whiskey. Niestety, nie załapałem się na wariant Caskmates.
Na PTP nie mogło zabraknąć wykładów i dyskusji. Wśród prelegentów pojawili się m.in. Gosia (Piwny Lajfstajl), mówiąca o blogerskiej karierze, czy Tomasz (Piwne Podróże), opowiadający o świece piw belgijskich. Majkel (Chmielobrody) rozważał zalety kursów sensorycznych, a Michał Kopik (Kingpin/Piwny Garaż) przybliżył kulisy foodpairingu. Dawid (Hoppy Hours) zachęcał nowych adeptów piwowarstwa do warzenia w domu. Jak widać PSPD dba i edukuje nowe pokolenia. [piszę to z własnej woli, nikt mi nie kazał – przyp. red.] Odbyły się też zajęcia praktyczne, jak choćby piwna joga.
Skoro już przy ćwiczeniach jesteśmy, płynnie przejdźmy do piątku, który upłynął pod znakiem Beer Blog Day. W tym roku postawiono na działanie i zastąpiono wykłady warsztatami. Pierwsze zajęcia to efekt kooperacji Michała z Browaru Kingpin i firmy Olympus. Nasza wesoła acz czasem marudna zgraja dowiedziała się jak wykonywać zdjęcia, co odpowiada za sukces ujęć i jakie techniki przydają się w fotografii blogowej. Pstryknąłem nawet kilka udanych fotek. Chciałoby się powiedzieć, nareszcie! Popołudnie to uczta dla zmysłów. Pod warunkiem, że jest się fetyszystą wadliwych piw. Na szkoleniu FlavorActiV, pod czujnym okiem dra Borisa Gadzova, zapoznaliśmy się z 11 niepożądanymi aromatami piwa (i dwoma przyjemnymi). Stało się to dla mnie dobrą okazją na ponowną kalibrację. Na zdjęciu grupowym skutecznie się ukryłem, ale znacznik z comic sansem powinien Was dobrze pokierować. Szkoda, że zabrakło w planie PTP miejsca na panel dyskusyjny. Widać nie tylko ja mam problem z organizacją czasu.
Kolejnym żelaznym punktem Targów były oczywiście piwne plebiscyty. Konkurs Piw Rzemieślniczych doczekał się olbrzymiej liczby kategorii. Zwycięzców nie sposób zmieścić we wpisie, więc posłużę się linkiem. Grand Prix Kraftu Roku zdobył Porter Noster BA z Czarnej Owcy. Jeśli faktycznie jest o punkt lepszy od wersji podstawowej, nagroda nie może dziwić. Tradycją stał się także fakt, że znów nie zostałem na rozdaniu nagród Konkursu Piw Domowych. Nie ważne ile siedziałbym na festiwalu, zawsze mam pociąg przed ogłoszeniem laureatów. Niemniej, gratulacje dla zwycięzców.
Z innych aktywności godna wspomnienia jest Piwna Mila, choć nawet będąc w idealnej kondycji, nie wziąłbym w niej udziału. Ciekawej prezentowało się przeciąganie foodtrucka. Nie było jednak nagród za najgorszy czas, więc odpuściłem start. Jak zawsze interesująco wypadła Piwna Matura, ponownie organizowana w wersji podstawowej i rozszerzonej. Bliskim mojemu sercu, niezależnym eventem był panel degustacyjny starych porterów. Serdeczne dzięki dla wszystkich uczestników, którzy zebrali się ku chwale BeerOff Challenge i Fundacji FASola! Ukłony także dla Leszka, który skoordynował całość. Wspaniale, że obok spróbowania dobrych piw można rozgłosić słuszną sprawę.
Tegoroczna edycja najbardziej zaskoczyła mnie przestrzenią. To zapewne zasługa wykorzystania niemal całej powierzchni hali i wciśnięcia pod dach foodtrucków. Zapach jedzenia na szczęście nie przeszkadzał, a wreszcie mogłem uniknąć zmarznięcia w oczekiwaniu na szamkę. Łazienkowe kolejki bez zmian. Miejsc do siedzenia chyba więcej. Odnośnie frekwencji pisali już moi koledzy, nie sposób się z nimi nie zgodzić.
No i tu rodzi się pytanie – czy PTP 2017 są sukcesem czy porażką? Ja bawiłem się przednio i miło spędziłem te trzy dni. Pewne rzeczy można poprawić, niektóre nawet trzeba. Czy dokładając parę dyszek za karnet bawiłbym się gorzej? Być może, najwyżej wytarłbym łzy w koszulkę. Cieszę się, że udało mi się sięgnąć po większość poszukiwanych pozycji. I tak wrócę za rok, dla mnie to już tradycja.