Posted on 22 czerwca, 2019
Wszystkie drogi prowadzą do domu. FPD 2019
Powiedzonek na temat domu mamy setki, jak nie tysiące. Po Festiwalu Piwowarów Domowych, słownik frazeologiczny może wzbogacić się jednak o kilka, jak nie kilkanaście nowych kompozycji. Wszystkich o zdecydowanie pozytywnym znaczeniu, bo próżno szukać piwnej imprezy, tak bardzo bijącej konkurencję formą i treścią. Zobaczcie, co działo się podczas FPD 2019 i żałujcie, jeśli Was tam nie było.
Zeszłoroczna, pierwsza edycja FPD zebrała mieszane oceny, więc Polskie Stowarzyszenie Piwowarów Domowych dopracowało organizowanie sequelu w szczegółach. W efekcie impreza odbyła się na terenie warszawskiego kompleksu Expo XXI, w dużej, kilmatyzownej hali. Wewnątrz pomieściło się nie tylko 70 domowych browarów, ale i stoiska sponsorów, firm z branży oraz dwie sceny. Foodtrucki znalazły się przed budynkiem.
Pełnoprawne degustacje rozpoczęły się o 15, ale wcześniej, me and the boys (czytaj piwni blogerzy), przygotowaliśmy coś dla ducha. Lepszego miejsca na opowiedzenie o goryczce, jak zagłębie piwowarów domowych, nie mogłem sobie wydarzyć. Zwłaszcza, że po wykładzie miałem okazję przedyskutować swoje badania z zainteresowanymi. Warto podkreślić, że program FPD obejmował też specjalistyczne warsztaty, związane z tematyką piwa. To właśnie wyróżnia festiwal na tle innych. Tu zarówno uczestnicy, jak i goście to w dużej mierze profesjonaliści. Z drugiej strony, nie można odmówić mu dostępności dla niezaznajomionych z rzemiosłem.
Mnogość piw we wszystkich, nawet nieistniejących oficjalnie stylach z jednej strony pozwala trafić do każdego. Z drugiej jest manifestacją umiejętności i kreatywności domowych piwowarów. Taką, na która często nie można sobie pozwolić w dużym, komercyjnym browarze. Mało tego, to właśnie na FPD można trafić na produkcję znakomite, wybitne, nieszablonowe – lepsze od masy polskich, czy zagranicznych tytułów. Spróbowałem kilkadziesiąt z puli ponad 250 piw, z czego tylko 2 były nieudane – jedno niesmaczne, jedno ewidentnie wadliwe. Cała reszta okazywał się co najmniej dobra. Te, które zrobiły na mnie największe wrażenie, wymieniłem poniżej. Kolejność prawie przypadkowa.
Mówi się, że to co pierwsze, pamięta się najlepiej. To jednak nie chronologia próbowania, a koncept piwa robi tu wrażenie. Salty Cricket to gose z Browaru Halucek z dodatkiem suszonych świerszczy. Owady może nie wpłynęły znacząco na smak, bo w smaku są neutralno – waflowe, ale jestem przekonany że odpowiadają za białkową gładkość i pełnię. Zdecydowanie najbardziej odważny dodatek imprezy, oby się przyjął komercyjnie.
Browar Liwko Liwko imponował swoim merchem – koszulki, leżaki, gadżety z logo (serdeczne dzięki za szkło i otwieracz!). Największe wrażenie robiły jednak znakomite kwasy – porzeczkowy Dzik w porzeczkach i cytrusowy Lemon Demon to soury, o których marzy każdy szanowany browar. Srebrny medal imprezy dla tego drugiego był jak najbardziej zasłużony. Gdybym zdjął okulary, mógłbym uwierzyć że ktoś wyciska mi owoce bezpośrednio do jamy ustnej.
Mój serdeczny kolega Mateusz Czarnecki wystawiał się ze swoim Browarem Olfrygt i najpewniej posiadał w ofercie najlepsze klasyczne piwo festiwalu – Dark Milda. Gładki, lekki, kremowy – wzbudzał duże zainteresowanie. Kolejny dowód na to, że tradycyjne podejście jest równie trudne co szalone eksperymenty. Godny uwagi był także jego Citrus Saison, uwarzony przy udziale całego miksu zbóż, czyli de facto tak jak pierwotnie powstawał styl.
Kozakov Brewery poczęstowali mnie zarówno leciutką, jak i mocną gałęzią piw. Sour z amchurem, czyli proszkiem z mango wiernie oddał słodko – kwaśny charakter dodatku. Quad z wiśniami był za to potężny, ciężki, ale bardzo smakowity. Świetnie zaznaczyły się owoce, które przełamały mocarny charakter stylu. W sam raz na odwiedzenie stoiska na początek i pod koniec FPD. A przecież w zanadrzu czekał kolejny siłacz, Belgian Brett Strong Ale.
Odwiedzanie stoisk kolegów po fachu (czytaj blogerów) kusi do nadmiernej krytyki, jednak do wyrobów Grześka Sołtysika pod sztandarem Outer Space przyczepić się nie można. To, co wykręcił w swoim risie Space Walk, jest niespełnionym marzeniem Omnipollo – dobrym, słodkim piwem z dodatkami. Maliny, wanilia i masa kajmakowa, w połączeniu z gęstą bazą dały deser, który można jeść łyżkami. Gdyby nie te 10% alko, ubrałbym galanterię peruk, by niepostrzeżenie kosztować ponownie. Swoją drogą, lekki kwas również zacny.
.Zanim zlinczują mnie puryści, napiszę szybko – warto były zawitać na stoisko Venom Brouwerij, poświęconemu wyłącznie stylów z Belgii. Tu spróbowałem wyjątkowo udanego krieka, Soul of Zenne, intensywnie wiśniowego, ale i właściwego pod kątem cierpkości czy akcentów dzikich. Słyszałem głosy uznanych ludzi kraftu, którzy okrzyknęli to piwo lepszym od podstawowego Cantillona. Jakby co, sam tego nie wymyśliłem, ale zgadzam się że to produkcja smaczna. Również Browar Epsilon zabrał się za interpretację Belgii. W Gueuze nr 4 połączył 30, 24, 18 i 12 miesięczne lambiki, co wyszło zaskakująco gładko, ale z wyraźną dzikością. Ciekawe, jak smakowały poszczególne składowe osobno.
Ostatnio mam fazę na mak. I choć brzmi to jak zwierzenia słowiańskiego narkomana, to mam na myśli makowce, opium (ale ciasto!), makiełki (idealnie na lato!), czy lody z tym dodatkiem. Kiedy więc usłyszałem, że Na Wyżynie serwuje polskiego stouta z makiem i wanilią, udałem się w te pędy na stoisko. Ten dodatek sprawdza się świetnie i nie traci swojego charakteru, ba – wydaje się dominować piwo. Chciałbym widzieć więcej produkcji, wykorzystujących ów trzyliterowy surowiec.
Janek Gadomski z Monstersa Alderaana wygrał swoim owocowym gose Rey Grand Prix FPD. Oczywiście, piłem to piwo (jak każde z nagrodzonych) i rzecz jasna zrobiło na mnie duże wrażenie. Bardzo owocowe, przyjemnie gosowe (gosne?), zbalansowane, ale i wyraziste. Miało wszystko czego potrzeba. Moim faworytem był jednak flanders Kylo Ren z malinami, którym Janek konkretnie pokazywał zalety stylu i arcycelnie wpasował akcenty owoców. W ogóle, sporo było dobrych flandersów na imprezie, co najmniej 5, choć goniący mnie za poprzednie akapity puryści pewnie wiedzą swoje.
Różnica między piwem dobrym a wybitnym jest niewielka. Przekroczyła ją produkcja z Browaru Garaż, brązowy medalista imprezy. Z daleka zastanawiał mnie niebywały porządek wokół stoiska, ale okazało się że po prostu piwo tak pozamiatało. Belgian Double Coffee Ris Rum & Bourbon Oak Aged to definicja złożoności. Słodki, gesty, oleisty, czekoladowy, karmelowy, waniliowy, pralinowy, melasowy, kawowy, beczkowy… Wszystko jest na swoim miejscu, uzupełnia się i podbija nawzajem. Czuć potężny ekstrakt, ale alkohol już nie tak bardzo. Klasa światowa, która najlepiej pokazuje przewagę piwowarstwa domowego nad komercyjnym. Dla mnie tytuł imprezy, gdybym mógł głosować (a nie mogłem) to właśnie tutaj wskazałbym swojego faworyta.
W kwestii stoisk, również mój typ zdobył pierwsze miejsce. Browar Krypta kapitalnie wystylizował całość w klimaty Fallouta, zdecydowanie 3, niż 76 (bądźmy poważni). Pip-Boy, oscylator czy walizka nuklearna przyciągały tłumy. Zwłaszcza, że w zanadrzu krypty były także pokazy interaktywne. Pokazanie działania butelek wobec UV – świetny pomysł. Do tego stopnia byłem pod wrażeniem, że zapomniałem zrobić instalacji zdjęcia. Piwo też zacne, obecny na fotce słodziutki braggot z kakao bardzo mi smakował.
Mógłbym jeszcze długo wymieniać browary, które zrobiły na mnie wrażenie, czy utwierdziły w przekonaniu, że trzymają wysoki poziom, znany z bitew czy konkursów PSPD. Pener, Hołda Chmielu, Big Bang czy Dzika Infekcja – każdy pokazał klasę. Tak jak wcześniej wspomniałem, wiele złego nie było, ale mam wrażenie że taka domena zamkniętych, sesyjnych festiwali – tu po prostu się z byle czym nie przyjeżdża. Zwłaszcza, gdy dookoła tyle znawców tematu, konkurencja silna, a nagrody kapitalne – za taki zestaw Grainfathera z wyposażeniem fermentacyjnym też dałbym się pokroić. Nie pozostaje nic innego jak za rok się wystawić. Pomysłów mnóstwo, tylko realizacja konieczna.
Nie chce popadać w hurraoptymizm, który zdaje się udzielać wszystkim relacjonującym imprezę. Problem w tym, że faktycznie jest co chwalić, a nazwanie FPD najlepszym festiwalem roku zupełnie nie jest przesądzone. Jeśli mam się już do czego przyczepić, to zrobiłbym więcej płuczek do szkła i rozstawił w obrębie całej hali, bo tworzył się przy nich zamęt. Podobnie w przypadku dystrybutorów wody. Plus za foodtrucki na zewnątrz, choć aura była znacznie za gorącą na czekanie na swoją kolej, to taki reuben z Chyżego Wołu smakował zacnie.
Napisałem już tyle słów, a wciąż mam wrażenie, że coś mi umknęło. Jestem cholernie zadowolony z udziału w tym festiwalu, cieszę się że mogłem wystąpić oraz obcować z tak kapitalnymi piwami, jak i masą wspaniałych ludzi. Aż żal, że kolejna odsłona dopiero za rok. Z drugiej strony, tak wyczekane przyjemności smakują podwójnie. Miejsce w kalendarzu 2020 już zabookowałem. Chętnie wrócę do tego pięknego paradoksu – bo choć to impreza zamknięta, to jednak otwarta jak żadna inna – na ludzi, dobre piwo i kreatywność. Do zobaczenia na trzeciej edycji!
Wielkie dzięki dla PSPD za zaproszenie i dla Michała z Kilku Słów o Piwie za fotkę mojego występu. Zajrzyjcie do jego relacji!