Warzenie The Blogger 2017: pochwała szaleństwa

Powiadają, że sequele zwykle są gorsze od oryginału. Czasami jednak kontynuacja przynosi więcej akcji i emocji. Tak było w przypadku warzenia The Blogger 2017. Plejada polskich blogerów kraftowych zebrała się w Szczyrzyckim Browarze Cystersów Gryf, by razem z Brokreacją uwarzyć drugą edycję najbardziej szalonego piwa w historii. To nie mogło być zwykłe spotkanie… Co dokładnie się działo? Zobaczcie!

warzenie the blogger 3017

Całość rozpoczęła się w sobotni poranek, choć dla niektórych (w tym dla mnie) przedsmakiem były piątkowe urodziny Tap House. Przed ósmą wyjechaliśmy z centrum Krakowa, by pośród malowniczych widoków Beskidu Wyspowego dotrzeć do Browaru Gryf. Na miejscu prawie natychmiast zabraliśmy się do roboty. Zapoznaliśmy się z recepturą (która w pełni oddaje pokręcony charakter piwa) oraz zaczęliśmy śrutowanie. Jeśli Ultra Islay Whisky Barrel Aged Salty Kiwi & Cocoa West Coast White Bitter na papierze brzmi jak totalne wariactwo, to muszę zapewnić, że produkcyjnie również nim jest. Szalony koncept, mocarne składniki i widzialna ręka piwnego blogowania – efekt będzie piorunujący. Polskie barleywine mogą czuć się zagrożone.

zasyp the blogger 2017

Oczekiwanie na dalsze części procesu umiliły nam dwie beczkowe produkcje z Brokreacji, degustowane na wygodnych, brandowanych leżaczkach. Jak widać Blogger rozpoczął leżakowanie jeszcze przed końcem zacierania. Na kranach pojawiły się The Nurse, czyli klasyczny weizen oraz The Cop, american pilsner. Oba piwa wypadły bardzo dobrze – orzeźwiająco, lekko i aromatycznie. Przy prażącym słońcu były wręcz idealne.

Po zacieraniu wyruszyliśmy na zwiedzanie Browaru Gryf. Choć stoi za nim 400 lat historii, nie oznacza to, że jest przestarzały. Przeciwnie – dysponuje nowym, wydajnym sprzętem, a wewnętrzne laboratorium pozwala na szczegółową analizę parametrów piwa. Prawdziwym zaskoczeniem jest jednak wielkość leżakowni. Pomieszczenia umiejscowione na kilku piętrach skrywają sporą liczbę tanków. W kilku z nich znajdują się także przyszłe frykasy Brokreacji. Na koniec wyprawy obejrzeliśmy linię butelkującą oraz odwiedziliśmy starą, kamienną piwnicę dawnego browaru.

Chłód starych murów zmienił się ponownie w piekący upał, w którym udaliśmy się do starszej siostry Gryfa, czyli Marysi. Po klasycznym rosołkowo-kotletowym obiedzie, obejrzeliśmy tamtejszą produkcję piwa. Mikrobrowar w ostatnim roku przebył rozbudowę i modernizację. Nowy sprzęt pozwolił na zwiększenie wybicia i zaplecza fermentacyjnego. Po regeneracji sił czekała nas droga powrotna i kolejna seria degustacji.

Najpierw spróbowaliśmy cydrów z serii Smykan, autorstwa Slow Flow Group. Wspólną cechą tych pozycji jest dzika fermentacja, naturalne i stare odmiany jabłek oraz brak utrwalania. I wzorowo przeczą one stwierdzeniu, że rynek cydru w Polsce jest na niskim poziomie. Owszem, zalewa nas fala koncernowych popłuczyn – słodkich, walących siarką i tożsamych z tanimi jabolami. Z drugiej strony mamy jednak tak znakomite produkcje, jak w portfolio Smykana. Zasmakowałem w trzech tytułach – Starym Sadzie, Grochówce i  Cuvee Garage. Każdy z nich zaskakiwał na innym polu – choć wszystkie cechowała wytrawność i obecność dzikich akcentów. Najbardziej zaciekawił mnie Cuvee Garage, gdzie wyraźnie zaznaczały się nuty camemberta i oscypka.

I nadszedł czas na najcięższy kaliber – trzy ultrawędzone pozycje z Brokreacji. Dwie nowości: Certain Death i Burried Alive oraz specjalna edycja Imperialnego Nafciarza Dukielskiego, w wersji Laphroaig BA. Zawsze uważałem, że lato to najlepszy czas na degustację RISów, a zależność wysoki ekstrakt – wysoka temperatura, nie musi dotyczyć jedynie właściwości fizycznych płynu.

Premierowe Certain Death, czyli RIS ze słodem wędzonym bukiem i płatkami wiśni zaskoczył mnie rześkością. Mimo sporego ekstraktu, piwo pije się lekko, a dymność nie jest przytłaczająca, wręcz przeciwnie. Przyjemne, z wędzonką jako wisienką na stoucie, a nie totalnym dominatorem.

Buried Alive to RIS o podobnych parametrach. Tutaj jednak w zasypie pojawił się słód wędzony torfem oraz płatki kasztanowca. I bez wątpienia daje to ciekawy efekt. Gładkość, czekolada i pralinowa słodycz dobrze grają z asfaltem, żużlem i palonością. Wybór umiarkowanie torfowego słodu miał zaowocować piwem wyrazistym, ale przystępnym. Udało się to w stu procentach – balans mamy na poziomie wzorowym.

Imperialny Nafciarz Dukielski Laphroaig BA to z kolei jazda po krawędzi. Ostre, drapiące, złożone nuty torfowe mieszają się z pralinami, kawą i czekoladą. Suszone owoce i karmel grają na drugim planie. Całość wygładza beczka, która poza drewnem wniosła sporo nut słynnej whisky. Potężny, ciężki i skoncentrowany miszmasz, który zachwyci konesera i przestraszy nowicjusza. Jedno z najlepszych smoked, jakie piłem w życiu.

Po rozkoszach podniebienia przyszedł czas na dalsze warzenie The Blogger 2017 i dozowanie dodatków – soli z Wieliczki i pulpy z kiwi. Dzięki kolektywnemu działaniu poszło to sprawnie i nawet zachwyt nad litrami zielonej mazi nie spowolnił naszej pracy. Swoją drogą, kiwi to owoc ze sporym potencjałem – szkoda, że w krafcie jest tak mało piw, którego go wykorzystują… Pozostało nam zwieńczyć uczciwą robotę sprzątaniem i jedną z ostatnich dyskusji dnia. Czekał nas powrót do Krakowa, na Pinta Party – choć sam musiałem zrezygnować z imprezy, goniony przez mój pociąg do Bydgoszczy.

Siedząc na tyłach autokaru powrotnego, przypomniałem sobie kultowe piosenki śpiewane na wycieczkach szkolnych. Wśród nich nie brakowało hitu Lombardu, Przeżyj to sam. I to zdanie najlepiej podsumowuje moje refleksje na temat warzenia The Blogger 2017. To trzeba samemu przeżyć. Powstanie zwariowanego piwa, mnóstwo ożywionych dyskusji na dziesiątki tematów, śmianie i dokazywanie. Dla tego jednego dnia warto było założyć bloga. Następny przystanek to Beer Blog Day 2017 na tegorocznym PTP. Przekonamy się, co wynikło z naszej piwnej kooperacji.

fot: Jerry Brewery

Na koniec pragnę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do organizacji warzenia The Blogger 2017 – a zwłaszcza Jurkowi z Jerry Brewery, Mateuszowi z Brokreacji oraz ekipom Gryfa i Marysi. I oczywiście wielkie dzięki dla kolegów i koleżanek po fachu, kraftowej konkurencji i piwnej loży szyderców – czyli wszystkim obecnym blogerom. Dzięki za rozmowy, działanie i wspólny czas. Obyśmy spotkali się w takim (lub większym) gronie w trzeciej części tej historii.