Toruński Festiwal Piwa – relacja z pierwszej edycji

Polska stolica gotyku doczekała się wreszcie piwnej imprezy z prawdziwego zdarzenia. W piękny, czerwcowy weekend 2018 roku, swoją pierwszą edycję miał Toruński Festiwal Piwa. Centrum kultury Jordanki wypełniło kilkanaście rzemieślniczych browarów, serwując różnorodne krafty mieszkańcom nadwiślańskiego grodu. Ja sprawdzić formę sąsiadów wybrałem się pierwszego dnia, w piątek.

Toruński Festiwal Piwa

Pierwsze zaskoczenie – nie padało. Przeciwnie, tym co lało się z nieba był żar. Przemierzając ulice miasta i kierując się na Toruński Festiwal, marzyłem by wreszcie dotrzeć na miejsce i odpocząć w murach Jordanek. Na całe szczęście wnętrze centrum okazało się idealnie chłodne i sprzyjające degustacji. Dobry wybór miejsca, łączącego kameralność z przestrzenią. Trzy poziomy, na których umiejscowiono browary i plac z foodtruckami spełniły swoje zadanie.

O obsadzie również nie można powiedzieć złego słowa. Ekipa TFP postawiła głównie na lokalnych producentów, co stanowi ważny ruch w kwestii promowania okolicznego kraftu i wspieraniu sąsiedzkich inicjatyw. Nie zabrakło jednak przybyszów z wszystkich stron Polski. Zarówno wytrawny beergeek, początkujący smakosz piwa, jak i ciekawi, acz przypadkowi goście mogli znaleźć coś dla siebie. Ja swój kraftowy maraton zacząłem oczywiście od piwa festiwalowego.

Swawolny Krzyżak

Swawolny Krzyżak, czyli oficjalny pils Toruńskiego Festiwalu Piwa.   Jako lekka, przystępna produkcja sprawdza się wzorowo. Przyjemna podbudowa słodowa kontrowana jest wyraźną, ziołową goryczką. W upalnym otoczeniu dodałbym zdecydowanie jedno oczko do oceny.

Cherry Pie (Deer Bear) – premierowe piwo gospodarzy kojarzy mi się w zapachu i smaku z jednym. Z wiśniowym kisielem z dzieciństwa. To nie jest zarzut, przeciwnie – bardzo go lubiłem! Nostalgiczno – orzeźwiające nuty robią swoje. Miło jest wrócić do beztroskich czasów.

Kryształ (Pinta & Łańcut) także kojarzy mi się z dzieciństwem. Wszystko przez posmak wody z ryżowego kleiku. To akurat zarzut – potwornie go nie lubiłem. Mimo wszystko całość okazuje się poprawnym jasnym pełnym. Z całą pewnością do niego nie wrócę, ale pozytywne oceny z wielu stron raczej mnie nie dziwią.

Mgliste (Osowa Góra), edycja druga – rześka, gasząca pragnienie, przyjemnie goryczkowa. Kolejne piwo warte rozpatrzenia jako heat killer. Byle nie przesadzić z kolejnymi szklankami, bo wzrok tożsamy będzie z nazwą produkcji.

Quad (Osowa Góra), świeżutki, premierowy wręcz tytuł. Udany atak na belgijską klasykę. Solidna, chlebowo – karmelowa słodowość, do tego suszone owoce i bakalie. Treściwe, konkretne piwo. Ma wszystko, czego oczekuję od tego klasztornego stylu i w dodatku nie odstrasza elementami młodej warki. Żałuję, że nie miałem okazji próbować go na Beergoszczy. Pozostaje czekać mi na butelki, które pojawić się mają w najbliższym czasie. Duże wrażenie zrobił na mnie także Sting – barleywine w wersji wyleżakowanej utlenił się kapitalnie.

Kiedyś to było (Ziemia Obiecana), polewane na stoisku bydgoskiej Kraftodajni. Esencja soczystości, koktajlu owocowego i właściwej interpretacji NEIPA. Świeże cytrusy – cytryny, mandarynki, pomarańcze, limonki, miksowane tropiki – melony i papaje. Nie przeszkadza nawet lekkie, chmielowe drapanie. Kolejna udana pozycja z ZO i kolejny powód, by utyskiwać na brak butelkowania w browarze.

Playground Oak Aged Tart Saison (Brodacz) z początku jest dobrym, klasycznym saisonem o zbożowym ciele i wyraźnych fenolach. Po ogrzaniu do głosu dochodzi jednak drewno. Płatki macerowane w białym, portugalskim winie wniosły sporo wytrawności, taniniczności i akcentów owocowych. Bardzo smaczne i pozytywne zakończenie moich piątkowych degustacji.

Toruński Festiwal to nie tylko kraftowe piwa. Nie zabrakło stoisk z kawą czy słodkimi wypiekami. Pojawił się także punkt tatuażu, ale jako skromniacha, nie lubiący się popisywać, nie skorzystałem. Moją uwagę przykuł za to kramik z popcornem ekipy Snob Pop. I to nie byle jakim, bo rzemieślniczym, ręcznie pokrywanym karmelem. Skosztowałem wszystkich proponowanych wersji i każda zdobyła moje serce. Dla takich smakołyków zrezygnowałbym nawet na stałe z rozbratu ze słodyczami. Świetna robota!

Zakładałem, że Toruński Festiwal Piwa okaże się luźną, pozbawioną patosu imprezą i tak właśnie było. Dominacja lokalnych browarów i zainteresowanie gości pokazuje, że takie formy kraftowych eventów mają rację bytu. Początki bywają trudne – tu okazały się sukcesem, więc pozostaje mi pogratulować organizatorom. Miło było się odprężyć, mając za sobą i przed sobą wiele zabieganych godzin.