Beer Geek Madness 6: Intense – relacja

W końcu musiało się to stać – po raz pierwszy wylądowałem na Beer Geek Madness. 7 kwietnia 2018 szósta edycja wrocławskiej imprezy po raz kolejny przejęła Zaklęte Rewiry. Tym razem hasłem przewodnim było Intense, a zagraniczni goście przybyli z Hiszpanii. Zobaczcie co działo się imprezie, w której gorącą atmosferą potraktowano odrobinę zbyt dosłownie.

Beer Geek Madness Intense

Zazwyczaj zaczynam relację od kwestii organizacyjnych, ale dziś postanowiłem skupić się w pierwszej kolejności na piwach. Format pijesz ile chcesz zdecydowanie sprzyja taśmowym degustacjom, więc zdecydowałem się wybrać kilka ciekawszych pozycji i opisać je jak najkrócej i jak najkonkretniej. Materiału badawczego nie brakowało – liczba premier była przecież równa liczbie przybyłych browarów (a każdy zabrał jeszcze dodatkowo topową pozycję).

Corripa

CORRIPA (Brokeacja) – na to piwo czekałem najbardziej, bycze jądra to całkowicie dziewiczy dodatek u nas. To smaczny New England, ale bez (hehe) jaj wyczuwalnych i z minimalnym wpływem papryczek.

SENOR EHUEHUE (Kingpin) – dla wielu topka imprezy, dla mnie niestety nie. Zielono – fasolowe akcenty z kawy były dla mnie zbyt odrzucające. Kingpinie, przestań dzielić Polaków!

Sangriale

SANGRIALE (Pinta) – piłem tańsze i droższe sangrie w życiu, piłem także budżetowe napoje energetyczne. Piwo zdaje się kopiować te drugie. Przynajmniej kolor ładny. Energole też taki miewają…

UN TEMPERAMENTO ARDIENTE (Szałpiw) – słodkie, ulepkowe, czekoladowe. Pyszny deser, jakby do tego była jakaś festiwalowa łyżeczka…

Double Dybuk Rioja BA

DOUBLE DYBUK RIOJA BA (Golem) – jedno z najlepszych na festiwalu. Dobra baza, dobry wpływ beczki. Wino, gorzka czekolada, gładkość. Pycha, pycha, pycha.

ODLOT (Piekarnia Piwa) – bardzo pozytywne piwo. Dodatek tonki poszedł tutaj w czekoladę z cynamonem. Słodka, degustacyjna pozycja, dobra robota!

Blada Marija

BLADA MARIJA (Piwowarownia) – pomidory malinowe (lub pomidory z malinami) i pieprz. Fani chłodników tego typu (w tym ja) byli zachwyceni.

MATADOR (Profesja) – dziwny to twór. Obecność drzewa cedrowego wprowadziła akcenty znane z perfum o podobnym profilu. Albo zielone jabłko. Ciężko stwierdzić. Powtarzam, dziwna to produkcja.

Sourtense

SOURTENSE (Szpunt) – gujawa ma bardzo interesujący, chlorofilowy aromat. Zdominowała całość, ale to nie zarzut. Słodko – kwaśne, rześkie, pijalne. Stawka standard porządnego piwa na wiosnę/lato. Tylko ta ilość alkoholu, ech.

PLUM SPICES (Deer Bear/Dugges) – bardzo wyraźny wpływ przypraw. Ciekawe. Będę musiał powtórzyć w wersji butelkowej

fRISs Freak!

FRISS FREAK! (Widawa) – zdobywca Grand Prix Beer Geek Madness. Nie dziwi mnie to, piwo rzeczywiście jest złożone i pełne. Podobno niektórzy wyczuwali w nim aldehyd. Nie miałem tej wątpliwej przyjemności – w moim kieliszku wszystko było w porządku.

OX SOUR BRETT RIS (Birbant) – sporo wiśni, dużo czekolady, dzikość zauważalna. Niezłe

DZIAŁKOWIEC (Zakładowy) – niby wszystko ok, ale brakowało mi większej ilości brzoskwiń. Liczyłem na konfiturę w płynie.

Cydr Pełnia

Prawdziwym czarnym koniem Beer Geek Madness okazał się jednak trunek niedostępny w strefie pijesz ile chcesz. Mam na myśli oczywiście PEANUT BUTTER MILK SHAKE CIDER (Cydr Pełnia). Przemek Iwanek przeszedł samego siebie: słodko – wytrawna kompozycja ujmuje smakiem i aromatem. Placek jabłkowy z masłem orzechowym? Poproszę zgrzewkę, albo chociaż jedną beczkę więcej. Za dużo tych wybitnych jednorazowych strzałów w naszym krafcie.

Bycze Jądra

Nie samymi napojami beergeek żyje – oczywiście zajrzałem także do strefy gastro. Zdecydowałem się na to, o czym myślałem już od dawna. Wybrałem stoisko Walentego Kani i sięgnąłem po kanapkę z byczymi jądrami. W istocie specyfik przypomina charakterem najłagodniejsze podroby i kojarzy się z wątrobianką czy pasztetową. Chyba jednak powinienem wybrać wersję na ostro. Tak czy owak, odhaczyłem kolejną pozycję na żywieniowym bucket list.

Mówi się, że polskie festiwale mają problemy frekwencyjne. Okazuje się, że działa to w dwie strony. Ogrom przybyłych na Beer Geek Madness gości tak szczelnie wypełnił Zaklęte Rewiry wraz z terenami przylegającymi, że od wejścia mieliśmy do czynienia z koszmarem klaustrofoba. Dobrym ruchem wydawało się umiejscowienie strefy gastro na podwórzu. Mam jednak wrażenie, że wystawców było kapkę za mało – oczekiwania na zamówienia wynosiło momentami ponad godzinę. Wiele stoisk z kraftem również przeżywało kosmiczne oblężenie. Podobnie jak toalety, ale nie znam festiwalu piwnego w kraju, w którym ten aspekt działałby sprawnie.

O atrakcjach scenicznych zbyt dużo powiedzieć nie mogę, gdyż ze względu na tłok i zaduch starałem się z czasem odwiedzać halę jedynie w celu pobrania piwa. Z resztą, wejścia i wyjścia okraszone komentarzami ochrony także nie należały do najprzyjemniejszych. Wracając do występów – w pewnej chwili sądziłem że uraczono gości symulacją klimatu przyrynkowego namiotu z zimnym piwkiem. Okazało się jednak, że to wodzirejowany przez Tomka Kopyrę panel blogerów. Całe szczęście, akurat szedłem się przewietrzyć.

Spodziewałem się pampeluńskiej gonitwy przez piwa kraftowe, jednak to co zastałem, przypominało raczej La Tomatinę. Mam nadzieję, że kolejne edycje wezmą byka za rogi i albo przeniosą się na większą arenę zmagań, albo zmienią formułę tak, by słowo Intense nie oznaczało jedynie gęstej atmosfery. Nie rozpaczam nad udziałem na Beer Geek Madness, ale nie będę też specjalnie płakać, jeśli nie wyrobię się na przyszłoroczną edycję. Z pewnością za to korzystać będę z festiwalowego kieliszka – jest klasą samą dla siebie.